Sergiusz i Lidia Cywoniuk
Ulica przy której mieszkamy – Fabryczna była rzeczywiście zabudowana fabrykami, głównie żydowskimi, przeważnie włókienniczymi i metalowymi. Po wojnie z ich gruzów zbudowano zakład Cargo, największego pracodawcę w Gródku. Dzisiaj i po tej fabryce zostały ruiny.
Dużo ruin widzieliśmy w swoim życiu, ale ja na szczęście miałem rozrywkową prace. Mój ojciec prowadził objazdowe kino. Potem do zawodu kinooperatora przyuczył barta i mnie. Mieliśmy mundury kinowe, kożuchy szyte na miarę w Krynkach, w końcu pracowało się z ludźmi. Trzeba było wyglądać. Wyświetlaliśmy filmy w świetlicy w Gródku, a potem nocami w swoim domu. Przychodzili do nas sąsiedzi dentyści i robiliśmy nocne projekcje. Po wsiach też jeździliśmy: Mieleszki, Zubki, Zubry, Wiejki, Straszewo, Bielewicze, Waliły. Najwięcej ludzi przychodziło na ruskie filmy wojenne, a po „Lecą żurawie” kobiety płakały obowiązkowo.
Nasze rodzina pochodzi z Wiejek. Los najbardziej doświadczył ojca – Włodzimierza Cywoniuka. Najpierw był na robotach w Niemczech. Pracował tam jako krawiec. Potem zwerbowano go do Armii Czerwonej i trafił do niemieckiej niewoli. Miał na ciele 17 ran. Hitlerowcy cieli pasy z jego skóry, żeby przeszczepiać swoim rannym, miał zdjętą cała podeszwę ze stopy. Nie lubił o tym mówić. Dotarł z frontem aż pod Berlin, ale do samego miasta nie wszedł, już nie było potrzeby. Było po wojnie.