Nina Stasiuk

Moja babcia Anna Dmitrewna Łoś (po mężu Jarmoluk) urodzona w 1900 roku w małej wiosce koło Kamieńca była niewiarygodnie wykształconą osobą. Ja po ukończeniu filologii rosyjskiej w Moskwie nie umiem na pamięć tylu wierszy i cytatów co ona. Miała piątkę rodzeństwa (dwóch braci zginęło podczas wojny). Wraz z rodzicami w 1914 w bieżeństwie uciekła przed Niemcami gdzieś do Środkowej Azji. Wspominała tylko, że była tam straszna bieda i kiedy potem oglądała w telewizji występy zespołów stamtąd, mówiła, że można gadać na władzę radziecką, ale dzięki niej wielu ludzi dostało szanse na wykształcenie.

Babcię w czasie wojny, w 1943, Niemcy chcieli rozstrzelać. Mieszkała już we wsi Siedruż, pod Kamieńcem, gdzie wyszła za mąż za Marka Wasilewicza Jarmoluka (jego rodzice zmarli na bieżeństwie na tyfus, trzech braci trafiło do domu dziecka i stracili się na całe życie). Niemcy zabierali ludzi za związki z partyzantami. Kiedy przyszli po babcię, mama zapakowała jej chleb. Myślała, że biorą ją na gestapo. Ale żandarm powiedział: „Chleba już ona nie poje”. Na babcię doniósł sąsiad ze wsi. Nie wiadomo dlaczego. Ale kiedy jechali przez wieś, ludzie zaczęli zastępować drogę i prosić, by babcię wypuścili, że niewinna. Lubili ją, wielu pomogła, była bardzo mądra. I tylko ten jeden mściwy sąsiad namawiał, by zabili. Co komu pisane to pisane. Niemcy babci darowali i dali jej tylko nakaz, by przez miesiąc każdego dnia o 8 rano meldowała się na gestapo w Kamieńcu.

Kiedy Armia Czerwona oswobodziła Białoruś babcia miał trójkę dzieci. Najstarsza Nadzieja zmarła jako małe dziecko. Wasilij urodził się w 1926, a moja mama w 1930. Kiedy Wasilij skończył 18 lat zabrali go na front. Był ranny pod Królewcem, a potem po wojnie przydzielili go do tajnego wojskowego zakładu w Czelabińsku. Nikt nie wiedział co tam robi. Do lat 50 szły od niego takie listy: jestem zdrowy, nic mi nie brakuje. Załączał zdjęcia. Widać nic nie mógł pisać, była cenzura. Miał wrócić w połowie 1951 roku i w maju 51 przychodzi pismo, że zginął 16 maja, na służbie jako wojenny budowniczy, podczas wypadku w fabryce i pochowano go na cmentarzu w Czelabińsku. Potem przyszedł jeszcze list, że po synu zostały: kalesony, brzytwa, grzebień, dwie pary skarpet. Można odebrać.

Do sąsiedniej wioski przyjechał potem kolega, który służył razem z Wasilijem w fabryce. Płakał i prosił, żeby o nic go nie pytać, bo nie powie, nie może. Babcia bardzo przeżywała śmierć syna. Czekała na niego 7 lat i kiedy miał już wrócić dostaje pismo, że może zabrać kilka rzeczy jakie po nim zostały. Osowiała, przestała zajmować się domem, dziećmi, ciągle płakała. Siostra przychodziła jej pomagać w gospodarstwie. Do końca życia próbowała się dowiedzieć, co się stało, słała listy, rozpytywała, ale ciągle wszystko było tajne. Potem ja pisałam, pytałam i nic. Dopiero po pierestrojce zaczęto coś tam przebąkiwać o zamkniętej zonie w Czelabińsku, gdzie na polecenie Stalina pracowano nad bombą atomową. Ale do tej pory o okolicznościach śmierci Wasilija nie wiemy nic.