Koniec XIX wieku, dziadkowie Olgi Kozak: dziadek Borys Awierkij Sidorczuk i babcia Aleksandra Potoka

Olga Kozak

Ten album to rodzinna relikwia. Mama, kiedy uciekała przed Niemcami do lasu, zakopała go w ogrodzie, potem wyciągnęła i tak trwa. Przychodziło wielu, co chcieli kupić, ale nie dałam. Dla nich to stary papier, wart trochę pieniędzy, dla mnie historia życia mojego dziadka, mamy, krewnych. Historia mojej rodziny, którą znam, zaczyna się właśnie od dziadka, Awierkij Borysa Sidorczuka, urodzonego w 1872 roku we wsi Bierczniaki, niedaleko Kamieńca w zwykłej chłopskiej rodzinie. Nie za biednej, bo była w stanie dać wykształcenie trzem synom.

[youtube url=”https://www.youtube.com/embed/gRx9GOJwHw4?rel=0″]

Za caratu w każdym miasteczku rządziła tzw. trójca święta: żandarm, starosta i poczmistrz. Dziadek był naczelnikiem poczty w Kamieńcu. W 1906 roku, jako 34-letni kawaler wziął sobie za żonę młodziutką, 17-letnią córkę gajowego z dierwni Stałpowiski – Aleksandrę Filipownę, z domu Potoka, która urodziła mu trójkę dzieci: dwie córki i syna. Babcia wspominała bajeczne życie w lesie, gdzie jelenie i łosie podchodziły pod same okna. Ale z małżeństwa z dziadkiem też była zadowolona, wyprowadził ją z lasu w świat i był dobrym człowiekiem. Długo żyła, ponad 90 lat, wiele pamiętała, nie wszystko chciała opowiadać, wyniańczyła mnie. Skończyłam studia i wtedy ją pochowałam. U nas w domu rozmawiało się tylko po rosyjsku. Do tej pory nie umiem mówić po swojemu, po białorusku czy polsku, choć wszystko rozumiem. W bibliotece dziadka, były książki sprowadzane z Warszawy, Wilna, Moskwy, po polsku i po rosyjsku. Zachował się jego prawosławny modlitewnik z 1905 roku  i jeszcze przedrewolucyjne numery „Agańka”. Dziadka przerzucali z miejsca na miejsce, był naczelnikiem w Żabince, gdzie urodziła się najstarsza siostra mamy – Olga, potem w Białymstoku, gdzie urodziła się moja mama – Eugenia. Kiedy w czasie I wojny światowej zbliżali się Niemcy, dziadek z rodziną wyruszył na bieżeństwo. Dotarli do Kaszyna w Rosji. Tam w 1916 urodził się im syn – Borys. Babcia nie chciała opowiadać jak tam było, powiedziała tylko, że poznała wtedy co to głód. Wrócili do Kamieńca w 1918 roku (mam dokument potwierdzający tożsamość dziadka po powrocie). Dziadek zbudował dom, w którym mieszkam do dziś i zmarł  nagle w 1921. Pochowany jest w Kamieńcu. Babcia została sama, bez pieniędzy, z trójką dzieci. Mówiła, że grzeszyła, bo w niedzielę po powrocie z cerkwi, wyciągała maszynę do szycia, żeby zarobić. Starsza córka Olga zaczęła pracować jako sekretarka u komornika. W latach 30 ona i mama poszły do szkoły rolniczej w Dubicy. Babci rodzony brat Paweł Potoka był kolejarzem, wędrował z miejsca na miejsce, ale na stałe osiadł w Polsce (zmarł pod Szczecinem) i to on pomógł babci wykształcić córki. Mama mówiła, że Dubica to był najpiękniejszy czas w jej życiu. Do tej pory mam jej szkolne przepisy, gotowała chyba najlepiej w Kamieńcu. Sama założyła ogród i go uprawiała, szczepiła drzewa. Niedawno ścięliśmy jabłonkę, na której było trzy rodzaje jabłek. Jeszcze przed II wojną zaczęła pracować w szpitalu jako pielęgniarka. Pracowała tak, przez całą wojnę i potem. Za Sowietów nikt już nie pamiętał, że była córką carskiego naczelnika poczty, żadnych represji nie zaznała. Najmłodszy brat mamy – Borys w 1940, jak wielu innych młodych mężczyzn z Kamieńca został zmobilizowany do Armii Czerwonej i walczył na froncie fińskim. Po wojnie przyszedł papier, że zaginął bez śladu w 44 roku. Nie wiemy gdzie mogiła. W ZSSR żyło się nie najgorzej, chociaż sąsiadka mamy, zatwardziała Polka, kiedy przychodziła do babci na herbatę, zawsze wygłaszała kwestię: „No to kiedy Polska znowu tu nastanie? Doczekamy czy nie?” A babcia najlepiej wspominała czasy młodości, lata do rewolucji. Gdy ktoś pyta za kogo się uważamy, czy za Polaków, Rosjan czy Białorusinów nie umiem odpowiedzieć. Trzeba całą naszą historię przytoczyć, w ilu państwach przyszło się żyć wyjaśnić. Mówię wymijająco, że my tutejsi.