Kleszczele
Kleszczele skończyły 500 lat, fotografia ma tylko 160. Dokumentuje zaledwie skrawek historii miasteczka. Najstarsze zdjęcia jakie znaleźliśmy, odwiedzając domy rodowitych kleszczelowców pochodzą z początku XX wieku, sprzed pierwszej wojny światowej. W wielu domach wiszą albumy w ramkach, portrety i ujęcia z rodzinnych uroczystości, wetknięte za szybę, potem przykryte innymi, rosnące warstwa po warstwie. Taka tutejsza fotograficzna tradycja.
Można by zbierać te albumy, rodzina po rodzinie, ale udało nam się odkryć część archiwum, w którym powinny znaleźć się fotografie niemal wszystkich mieszkańców miasteczka na przestrzeni półwiecza. Archiwum fotografa Kleszczel – Jerzego Kostki, odkopane z trocin, na strychu jego domu, największe odkrycie naszej wyprawy.
W ciągu ostatniego stulecia, historia z hukiem przewaliła się przez miasteczko. Tutejsi, nie ruszając się z domu pięć razy zmieniali obywatelstwo. Pewnie dlatego niewiele zachowało się dokumentów, a już na fotografie mało kto zważał. Ale nawet w ostatniej dekadzie zaginęło gdzieś przebogate (cała wanna wypełniona papierami!) archiwum Ziemiańskiego, nieżyjącego już, wieloletniego dyrektora szkoły. Może ktoś coś wie?
Wojny namieszały też wśród narodów, zamieszkujących miasteczko. Językowo Kleszczele ciążą dziś ku Ukrainie, działa tu mniejszość ukraińska, tutejsi unici długo opierali się przed przyłączeniem do cerkwi prawosławnej. Ostania parafia tzw. neounicka w Kośnej funkcjonowała jeszcze w okresie międzywojennym. Dzięki edukacyjnemu zapałowi parochów: ks. Platona Sosnowskiemu i ks. Michała Bobrowskiego, Kleszczele w XIX wieku miały największy odsetek dzieci, które uczęszczały do szkoły (uczono nawet dziewczynki!). Ale są i tacy, których „ukraińskość” tych terenów nie przekonuje i doświadczeni historią wolą mówić o sobie „tutejsi”. Inni z kolei uważają się za Białorusinów, tylko mówiących bardziej twardo. A starsi opowiadają, że dawniej byli tylko Polacy i Ruscy, czyli katolicy i prawosławni, no i Żydzi – tych było dużo, może najwięcej.
Prawosławnych ubyło podczas bieżeństwa. Przed pierwsza wojną światową, w 1915, 1916, na fali strachu przed nadciągającymi Niemcami, podsycanej przez wojsko carskie, z Kleszczel wyjechało większość prawosławnych rodzin (zostało może 10). Nie wszystkie wróciły. Mikołaj Roszczenko, historyk i rodowity kleszczelowiec twierdzi, że w skutek „bieżeństwa” populacja prawosławnych zmniejszyła się o pół tysiąca osób. Wspomina też o wiosce Zaburcy, do której nie wrócił nikt. Po tym jak w latach międzywojennych – za sanacji, jak tutaj mawiają z nieukrywaną niechęcią – do Kleszczel ściągnęli osadnicy z centrum Polski, miasteczko stało się bardziej katolickie. Bieda i głód po bieżeństwie, a także beznadziejna polityka RP wobec mniejszości, zradykalizowała nastroje. Przybyło wyznawców komunizmu. Powstała m.in. „Organizacja Białoruska”, a jej oddział po dowództwem Jana Gruciuka „Czorta” w ataku na posterunek w Kleszczelach, zabił dwóch policjantów, zamordował też restauratora Onufrego Sawickiego i jego żonę, dom zaś obrabował.
Podczas II wojny Niemcy zamknęli Żydów w getcie (społeczność ta w 1921 roku stanowiła około 40 proc. wszystkich mieszkańców miasteczka, ponad 600 osób). Potem wywieźli ich prawdopodobnie do Treblinki. Po wojnie wróciło do Kleszczel pięciu Żydów, ale nie na długo. Nie natrafiliśmy na żydowskie zdjęcia (poza kilkoma w ŻIH-u). Ale ludzie z Kleszczel pieczołowicie przechowują spisane w jidysz, albo dwujęzyczne szkolne świadectwa z żydowskiej szkoły, tak jak Maria Klimowicz z Dobrowody. Po co jej to? Wzrusza ramionami: To świadectwo, nie tylko szkolne.
Kleszczele doczekały się swojego monografisty. Wyniki rzetelnej historycznej kwerendy opisał Mikołaj Roszczenko w książce „Kleszczele”. Mają też swojego kronikarza. Studenci, z jednego z naukowych objazdów, przywieźli pamiętnik Borysa Szczuki i wrzucili do Internetu. Pan Borys miał pamięć fotograficzną. Pamiętał gdzie w latach 30, kiedy był chłopcem, na piaszczystych drogach wokół kleszczelowskiego rynku robiły się wielkie kałuże, na których domach były dachówki, a na których strzechy. Zachował imię żydowskiego nastolatka – Isera, który bił wszystkich na łeb swoimi skokami do wody podczas „Dni morza” obchodzonych na stawach u Dłużewskiego. Wspomina Holendrów, których naziści sprowadzili w 1942 roku do Kleszczel za karę, bo nie chcieli walczyć w armii Rzeszy. Meliorowali tu rzeczkę Nurzec i prowadzili z miejscowymi okupacyjny handel wymienny, a z czasem zaprzyjaźnili się (bywało, że i zakochali), tak, że i po wojnie się odwiedzali. Zanotował ile kosztował bilet kolejowy do Bielska (2,89 zł, tyle co pół metra zboża), u kogo było pierwsze radio (u Buraków).
Przede wszystkim jednak miały Kleszczele swojego fotografa – Jerzego Kostko. Jego zakład fotograficzny działał od lat 20 do 60 (także w czasie okupacji). W każdym domu, który odwiedziliśmy zachowały się fotografie z jego atelier, z owalną pieczątką, ostemplowane datą wydania, a czasami i wykonania. Można przypuszczać, że każdy starszy mieszkaniec Kleszczel i okolic odwiedził zakład Jerzego Kostko. Wydawało się, że zachowały się tylko strzępy jego przebogatego archiwum porozrzucane po rodzinach. Ale na strychu jego zakładu odkryliśmy dwa pudełka negatywów. Trwa ich konserwacja. Archiwum Kostki to unikalny, socjologiczny dokument i niezwykły fotograficzny zapis. Pokazuje mieszkańców Kleszczel, portretowanych w dni powszednie i święta, podczas wesel i pogrzebów, kuligi, komunie, budowy. Tak fotograf Kostko ocalił w obrazkach pół wieku życia miasteczka.