koniec lat 40, od lewej: Jan Kuzikiwiecz (tata), obok Felicja Siwuk (siostra cioteczna), poniżej od lewej: Maria Kuzikiewicz (mama), Jan (brat, który umarł w młodości na serce), Zofia Siwuk (babcia ze strony mamy)

Antoni Kuzikiewicz

Pierwsi bolszewicy, tak się u nas mówi, na Sowietów, którzy przyszli w 39. Witali ich w Łunnie z radością, szczególnie Żydzi. Na mostku z czerwonymi sztandarami czekali Czerwonych jak Mesjasza. Łuki z kwiatów robili. Prawosławni też kwiaty nosili. Cóż, szybko się jedni i drudzy przekonali, że ta sprawiedliwość, co tak jej czekali, nie taka jakby chcieli. Żydom pozabierali fabryki i sklepy, bogatszym Białorusinom splądrowali gospodarstwa i tyle tej sprawiedliwości było. Szybko nastawienie do władzy radzieckiej zmieniło się.

Tato Jan Kuzikiewicz pochodził ze wsi Litwinka. Wcześnie został sierotą, jak miał dziewięć lat umarła matka, a kiedy skończył 11 zmarł ojciec. Został sierotą i poszedł służyć do dworu w Kwassówce. Tam go wyuczyli na kierowcę. Woził po majątku weterynarza. W Kawssówce jak przyszli bolszewicy był straszny mord, zabili wielu urzędników, ale tato był już wtedy w Wilnie, służył w wojsku polskim. Był kierowcą, woził dowódcę wojsk pancernych. Zaraz na początku września 39 ruszył na front , a 17 września, kiedy zaatakowali Sowieci, już był w niemieckiej niewoli. Niemcy zapakowali jeńców do pociągu. Jechali na zachód. Udało im się pasami otworzyć wagon i kto nie był ranny wyskakiwał z pociągu. Tato wyskoczył i trzymał się potem razem z jakimś żołnierzem spod Białegostoku. Szli, ukrywając się, aż znaleźli się w lesie pod Mostami. Złapali ich ludzie wioskowi, Białorusini i zorientowali się, że to polscy żołnierze, a tu już władza radziecka była, samowola panowała, tzw. dni swobody nastały, kogo chcesz, kto na ciebie źle popatrzył możesz zabić, odegrać się. Chłopi zabrali im wszystko, buty ubrania i naradzają się co z nimi zrobić. Ojciec syknął do tego kolegi z Białegostoku: „Ty tylko nie waż się po polsku odzywać, ani słowem”. Sam zaczął po prostemu tłumaczyć, że uciekli z wojska. Białorusini obejrzeli dokumenty, jeden upierał się, żeby ich rozstrzelać. Ale pozostali zabronili mu: „Takie same ludzie jak my” – powiedzieli i puścili. Ostatkiem sił ojciec dotarł do Łunny. Na drodze spotkał siostrę i zabrała go do domu. W 42 poznał mamę Marię Siwuk z Kamieńczyna i wzięli ślub. Przeżyli wojnę, tylko barci mamy zabrali na roboty do Niemiec.

Gorzej ludzie wspominali drugie wejście Sowietów. Zaczęły się wywózki, naszego księdza Radziszewskiego w 48 zabrali do Workuty. Do 53 roku kościół zamknięty stał, okna zabite. Panią Olizar wzięli, z bliższych Bronisława Łuniewskiego, matki wujka. Jego zabrali jeszcze w 40 roku do Kazachstanu. On schował się w piwnicy pod chlewkiem słyszał jak wywożą rodzinę, jak dzieci płaczą. Siedział tam może rok. Matka nosiła mu jedzenie. ludzie pomagali, ale sąsiad, na sołtysa przez Sowietów namaszczony, podejrzał i doniósł. Wywieźli go na Workutę. Dopiero po śmierci Stalina, po amnestii puścili. Pojechał najpierw do Kazachstanu po rodzinę, cudem ich tam odnalazł  i razem wyjechali do Polski.

Pod koniec lat 40 zaczęli grabić do kołchozów. Ojciec pracował już w państwowej cegielni, więc się go nie czepiali, ale zaczęli nękać mamę. Mam w pamięci taki obraz jak przyszli i zaczęli jej grozić: „Zapisujesz się czy nie?!”. Ona: „Nie pójdę, mam swoją gospodarkę”. Na  ścianie chlewa wisiał bat, jeden złapał za ten bat i matkę po plecach, po głowie. W końcu podpisali papiery za nią, ona i tak nie chciała. I do kołchozu też nie chodziła na wyznaczone prace, to posadzili ja na dwa dni w więzieniu w Skidlu, żeby zmiękła. Postraszyli trochę, a potem i tak zabrali konia, zwierzęta, ziemię, brony, pługi. Co było robić? Musiała iść do kołchozu. Wieczorem pod okno przychodził kołchoźny i rozkazywał: „Ty idziesz tu, a ty tu. Za dzień roboczy – „trudodzień” to nazywali pałkę stawiali, że byłeś, a pieniądze jak przed świętami zobaczyłeś to dobrze. Kieliszek grochu za „trudodzień” wydawali, na rok 200 kilogramów zboża należało się. Jak z tego wyżywić rodzinę? Tata mi mówił, jak będziesz rzucał snopki na wóz to rozściel na ziemi szmatę, a potem każdym snopkiem wal ile sił w wóz, co się osypie zbieraj do kieszeni. I tak było na chleb. Wszyscy chodzili szabrowali, żeby przeżyć. Starszym to tak ciężko było, kraść musisz ze swojej ziemi, nie masz mleka, a tam twoja krówka chodzi. Dobijały podatki. Krowę trzymasz, to musisz zdać tyle i tyle masła, śmietany, mleka. Nikogo nie obchodzi, że krowa chora, Ludzie w sklepie kupowali towary i oddawali na podatki, żeby pod sąd nie iść.