pierwsza dekada XX wieku, rodzina Wieżel, wywodząca się z Żylicz koło Łunny

Helena Hańko

Moja mama Jadwiga Wieżel marzyła, żeby zostać nauczycielką. Dziadkowie osiedli w Grodnie, gdzie tato mamy Kazimierz Wieżel, był lokajem u jakichś bogatych Polaków. To była dobra posada i mógł posłać córkę do szkoły.
Babcia Amelia zajmowała się dziećmi. Mama zaczynała właśnie kasę, gdy w 1939 weszli pierwsi Sowieci i zamknęli szkołę. Ci Państwo, u których służył dziadek chyba uciekli do Polski, dziadkowie wrócili więc do rodzinnych Żylicz pod Łunną.Mama nauczycielką nie została, ale całe życie gromadziła w domu książki, fotografie, dokumenty. Stąd tyle tego tutaj mam. Tu poznała tatę Jana Dorosza. Pochodził on z rolniczej rodziny z Żylicz. Ale i w jego domu szanowano książki. Dziadek Dorosz założył we własnym domu wiejską bibliotekę. Przysyłano mu książki aż z Warszawy. Wieczorami ludzie ze wsi schodzili się na głośne czytanie. Tato wykształcił się u Żydów na handlowca i otworzył w Żyliczach sklep. Jeszcze przed wojną pobrali się z mamą (ślub był w kościele św. Anny w Łunnej, tym o którym pisze Orzeszkowa) i razem pracowali w sklepie. Po wojnie zresztą też, choć sklep już nie należał do nich. Większość zdjęć tutaj pochodzi od Edmunda Wieżela, brata mamy. Był on pomocnikiem adwokata w Grodnie, dobrze zarabiał, miał przed sobą karierę. Ożenił się z Lolką, Niemką. Poznali się chyba w Grodnie. W rodzinie za nią specjalnie nie przepadaliśmy, bo była taka wyniosła, inna od nas zupełnie. Jeszcze przed wojną urodził się im syn Januszek, jedynak. Szaleli za nim. Zresztą powodziło im się dobrze. Stać ich było na wczasy, kino, eleganckie ubrania itd. Nie pamiętam co robili w wojnę, ale zwróciłam uwagę, że są tu zdjęcia z Niemiec z lipca 1941 roku, kiedy Rzesza zaatakowała ZSRR. Ujęcia z zoo w Berlinie, z muzeum historycznego, ale nikogo na nich nie widać, same widoczki. Może Lolka pojechała do rodziny? I są też fotografie Januszka na wsi, u dziadków w Żyliczach z 1942 roku. Pewnie tam go wysłali dla bezpieczeństwa. Edmund miał widać już wtedy aparat i fotografował wszędzie jedynaka. Wyjechali z Grodna pewnie z końcem wojny, albo jeszcze wcześniej. Mieszkali w Polsce we Wrocławiu. Edmund i Lolka tam są pochowani. Januszek został chirurgiem i w czasach Solidarności, jeszcze przed stanem wojennym, wyjechał do rodzinnej miejscowości matki, do Amstted w Niemczech. Nie wiem dlaczego do nas trafiły te zdjęcia. Może zbieractwo mamy, u nas papierów nie wyrzucało się, może uciekali w pośpiechu. Po Edmundzie mamy tez olejny obraz z Jezusem. Mama nakazała pilnować go jak relikwii. Uważała, że uratował nas dwukrotnie. Kiedy w wojnę wybuchł w Żyliczach  pożar obeszła z nim dom i ogień zatrzymał się, nie doszedł do naszej chaty. W latach 50 w Łunnej była powódź,  a nasza chata stoi nad rzeczką. Woda zalała pół wsi, pola, domy, piwnice. Mama wyszła znowu przed dom z obrazem i woda się zatrzymała.

W Łunnej rodzice zamieszkali zaraz po wojnie. Tato kupił dom naprzeciwko starego kirkutu. Mówią, że ten cmentarz jest jeszcze z XVI wieku. Zostało tam może ze trzy macewy, a po środku radzieccy postawili pomnik Pobiedy. Dom wiadomo czyjś był. Nie rozmawiało się o tym z rodzicami, słyszałam, że właściciele wyjechali do Polski. Raczej nie pożydowski, choć wiele tutejszych chat ma ślad po mezuzach, a przed wojną Żydów było tu trzy razy więcej niż chrześcijan. Tato przed śmiercią prosił, żebyśmy tego domu nie sprzedawali. Syn mieszka w Mińsku, ale obiecał, że nie sprzeda.

W Łunnej po wojnie był wieki rejwach. Jedni wyjeżdżali inni, przyjeżdżali. Tyle pustych domów po Żydach, po Polakach. Przyjechało tu też pięć czy sześć rodzin z Polski: na przykład Suchodłowie, rodzina Hołod. I to tajemnicza sprawa, bo ucięli oni wszelkie kontakty z Polską, nie przychodziła do nich żadna korespondencja, nie było telefonów nie przyjeżdżali znajomi, oni tam nie jeździli. Ludzie plotkowali różnie, ale jakiś powód, że tak się odcięli dokumentnie musiał być.