Gródek
Zielony domek, w którym mieszkał Josef Abramicki umie wskazać wielu mieszkańców Gródka. Stoi jak stał, na rogu Białostockiej i Błotnej. Przed wojną zatrzymywali się przed nim przechodnie, by w wystawce w oknach domu, na stykówkach (malutkich fotografiach) odnaleźć siebie. Abramicki działał jak większość małomiasteczkowych fotografów w tamtych czasach. Wychodził przed dom i pstrykał, a nuż ktoś potem kupi odbitkę. Z tego jak wiele jego fotografii zachowało się w Gródku do dziś, wynika, że jakoś na tym wychodził. Choć w dostatek raczej nie opływał, bo w tym samym domku prowadził też zakład fryzjerski. Trudno powiedzieć co było jego główną profesją. Ostatnie zdjęcia w „starym” Gródku robił na weselu Chomczyków 13 sierpnia 1942 roku. Abramicki wraz z innymi braćmi w wierze, gródeckimi Żydami trafił najpierw do miejscowego getta, a potem do Auschiwtz (według historyków większość z 1400 Żydów z Gródka zginęła w Treblinece). Jako jeden z nielicznych przeżył. Powrócił do Gródka, jego dom był już zajęty. Wyciągnął z pieca aparat, schowany tam za okupacji i przez kilka miesięcy pomieszkiwał u przyjaciół m.in. w domu Matejczuków. Nie umiał jednak odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Udało mu się sprzedać dom i wyjechał do Kanady. Założył tam rodzinę. Po jakimś czasie kontakt się urwał.
Wiele zdjęć Abramickiego znalazło się w albumie „Gródek w starej fotografii” wydanym przez Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Gródeckiej. Gródek wydaje się być miasteczkiem najbardziej świadomym swego wielonarodowego dziedzictwa, ze wszystkich odwiedzonych podczas wypraw. Miejscowe elity wiele zrobiły, by zachować pamiątki, dokumenty, ustalić fakty z historii miejscowości, której początki sięgają czasów świetności Chodkiewiczów, jednego z bardziej znaczących rodów Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wiele w tym temacie zrobił Leon Tarasewicz, znany artysta malarz i środowisko skupione wokół „Wiadomości Gródeckich”, lokalnej dwujęzycznej: polsko-białoruskiej gazety. Wiera Tarasewicz, emerytowana dyrektor szkoły w Gródku, z niecierpliwością czeka aż przyjedzie z drukarni pierwsza monografia miasteczka, jej autorstwa. Świadomość historyczna Gródka wiąże się z poczuciem tożsamości narodowej jego mieszkańców. Jest to miasteczko, w którym jedna czwarta mieszkańców deklaruje przynależność do narodowości białoruskiej. Z Mostowlan pochodził Kastuś Kalinouski, poeta i działacz białoruski, uczestnik powstania styczniowego. Także współcześnie, wielu liderów białoruskiego ruchu mniejszościowego stąd się wywodzi. W latach 90 faktyczną władzę w lokalnym samorządzie pełniła demokratycznie wybrana białoruska partia polityczna. Na pobliskim uroczysku Boryk od 24 lat organizowane są Basowiszcza, Festiwal Młodej Białorusi.
Może z tego względu, że Gródek także przed wojną w dużym stopniu zamieszkany był przez ludność białoruską, kontakty z Żydami były tu bliższe i serdeczniejsze niż gdziekolwiek indziej. Gródczanie wspominają przedwojenną międzynarodową orkiestrę (Abramicki grał w niej na skrzypcach). Pamiętają gdzie była apteka Szulklapera, sklep Szustera, restauracja Kulpowicza. Tragedia rodziny doktora Lwa Cukiermana jest skazą, której nie zakrywają. Wydali go gospodarze z podgródeckiej wsi, po tym jak partyzantom udało się wykraść go z getta w Białymstoku. Niemcy rozstrzelali go wraz z żoną i córką, prawdopodobnie na kirkucie w Gródku.
I Białorusini i Żydzi za czasów sanacji zepchnięci byli na margines życia społecznego. Taka była oficjalna polityka państwa. Nie dziwią więc zdjęcia z lat 1936 – 39, przedstawiające pochody 1-majowe, na których widać autentyczny tłum, energię, świętowanie. Idee socjalistyczne i komunistyczne trafiały tu na podatny grunt i miały wielu zwolenników. W włókienniczych fabrykach Gródka szybko rozrastały się związki zawodowe. We wrześniu 1939, kiedy weszli Sowieci, witani tu byli ukwieconymi bramami triumfalnymi. Ale nie dajmy się zwieść tzw. dokumentalnej prawdzie, którą miały utrwalać takie fotografie jak ta zrobiona 7 listopada 1939 roku w rocznicę rewolucji październikowej przed fabryką Łuńskiego. Widać na niej upozowanych posępnych ludzi, którym wręczono transparenty i zdjęcia wodzów. Ich dawny pracodawca, uczciwy Żyd Łuński, został właśnie wywieziony do łagrów na Syberię. Kiedy był jeszcze w areszcie w Białymstoku, robotnicy wozili mu jedzenie i paczki.