Sopoćkinie
To jak hasło rozpoznawcze: „Sopoćkinie” mówią Polacy, z dziada pradziada stąd, nazwy „Sopoćkin” używają Białorusini i większość przyjezdnych. Na grodzieńszczyźnie żartuje się, że takich Polaków jak w Sopoćkinach, nie ma nawet w Polsce. Być może to jedyna miejscowość w Republice Białoruś, gdzie można pospacerować ulicą im. Jana Pawła II (przemianowaną zresztą z Lenina).
Tradycje polskie są tu bardzo silne, ale za czasów Wielkiego Księstwa Litewskiego, które utrzymało się do III rozbioru Polski, było to miasteczko podobne do innych w okolicy – wielonarodowe. Kościół w XVII wieku pobudowali tu Wołłowicze, cerkiew prawosławną ufundowali Gosiewscy, w 1780. Świątynię unicką zburzono dopiero po wojnie, a greko-katolicyzm przetrwał aż w okolicy do 1875 roku.
Gorliwość i patriotyzm tutejszych katolików wynika z historii. To jeden z przypadków – jak twierdzi Andriej Waszkiewicz, historyk wywodzący się z Sopoćkin – kiedy polityka zmieniła skład konfesjonalny. Sopoćkinie nigdy nie weszły w skład Imperium Rosyjskiego. Po trzecim rozbiorze znalazł się w obrębie Prus Wschodnich. Po klęsce Napoleona włączono je do Księstwa Warszawskiego, od 1815 były w granicach Królestwa Kongresowego. Katolicyzm dodatkowo wzmocnił się na skutek działań władz carskich, które pod koniec XIX wieku siłą nakłaniały do przejścia na prawosławie (majątek parafii teolińskiej przejęła wówczas cerkiew). Chrzty katolickie odbywały się potajemnie, pod Sylwanowcami. Kiedy w 1905 roku car Mikołaj II wprowadził większą swobodę religijną, wszyscy siłą przechrzczeni powrócili na łono kościoła katolickiego. Polskość i język szły za religią. Do tej pory mimo, iż miejscowi między sobą mówią po białorusku, kiedy zjawia się ktoś z zewnątrz, przechodzą na polski.
Najbardziej okazała budowla w mieście to kościół katolicki pw. Wniebowzięcia NMP św. HYPERLINK „http://pl.wikipedia.org/wiki/Jozafat_Kuncewicz” \o „Jozafat Kuncewicz” Jozafata Kuncewicza. Czesława Burzyńska nasza przewodniczka po Sopoćkinach, zaordynowała, by zaraz po kościele, koniecznie odwiedzić cmentarz. Jest tam mogiła Generała Olszyny-Wilczyńskiego, dowódcy obrony Grodna w 1939 roku, zamordowanego przez Sowietów 22 września 1939 roku wraz z towarzyszącymi mu żołnierzami. Przy grobach, mimo, że daleko do jakiegokolwiek polskiego święta narodowego, powiewają biało-czerwone flagi, palą się znicze. W sercu cmentarzu stoją dwie kaplice grobowe: Józefa Górskiego i Julii Dziekońskiej. Budowle podupadają. Potomek Górskich, mieszkający obecnie w Warszawie, starał się o przeprowadzenie remontu, ale dostał odmowę w urzędu, ze względu na to, że obiekt jest zabytkowy. W 1939 Górscy według relacji miejscowych ludzi, trafili na Syberię, w pierwszej fali wywózek. Ich majątek w pobliskich Radziwiłłkach – z jedną z najnowocześniejszych w międzywojniu i najbardziej dochodowych krochmali – podpał przez lata w ruinę (krochmalnie jest już nie do uratowanie) niedawno zakupił prywatny przedsiębiorca z Grodna. Zaczął remont, odtworzył sad, oczyścił stawy. Bardziej przygnębiające wrażenie robi pałac Wołłowiczów w Świacku, leżący na trasie z Grodna do Sopoćkin. Imponujący wielkością i architekturą, kresowy dwór ma okna zabite na głucho dechami, tarasy zarastają krzakami. Nie można go zwiedzać. Po wojnie działało tu sanatorium dla gruźlików. Od lat stoi pusty, choć było kilku kupców. Jest szansa, że to się wreszcie zmieni, bo pałac kupił białoruski bank narodowy.
Tuż przed wojną miasteczko było w zasadzie dwuwyznaniowe: katolicko-żydowskie. W 1941 roku wszyscy Żydzi trafili do getta w Grodnie. Wśród nich prawdopodobnie także Berkowski, przed wojną prowadzący zakład fotograficzny przy Rynkowej 9. Zachowało się sporo odbitek z jego pracowni. Dzisiaj nikt już nie umie wskazać jego adresu. Centrum niemal całkowicie zostało zburzone podczas niemieckich bombardowań w 1944 roku, w pierwszych dniach nalotów runęła synagoga. Nie ma już zadrzewionego ryneczku, ani Rynkowej. Kirkut tak zarósł barszcz sosnowskiego, że nie sposób tam wejść.
Po wojnie w miasteczku pozostali więc niemal sami katolicy. W lipcu 1945 roku wystąpili do polskiego posła w Moskwie, z prośbą, by wsparł tutejszych Polaków, którzy zgodnie z ustaleniami jałtańskimi powinni znaleźć się po polskiej stronie granicy. Przyniosło to jedynie taki skutek, że wraz z radziecką administracją zjechał tutaj zastęp nauczycieli i politruków. Sowicie otwierali szkoły w każdej najmniejszej wiosce. Andriej Waszkiewicz, twierdzi jednak, że w równym stopniu rusyfikowano i indoktrynowano polskie wioski jak i białoruskie.
Lista funkcyjnych, kułaków i wrogów ludu wywiezionych z Sopoćkin do łagrów jest bardzo długa. Nie mówi się o tym wiele, ale mieszkańcy miasteczka i okolicznych wsi zginęli też w Obławie Augustowskiej. Kiedy w 1946 roku ZSRR otworzyło furtkę, pozwalając na repatriację do polski, ludzie podobno stali kilka nocy do punktem, gdzie składało się dokumenty na wyjazd. Po trzech dniach punkt zlikwidowano, z obawy, że rejon zupełnie opustoszeje.