3 kwietnia 1946, jeden z braci Bućko, który wyjechał do Moskwy podczas bieżeństwa

Maria i Czesław Prońko

Mieszkamy w jednym z najstarszych drewnianych domów w Wołkowysku. Wybudował go jeszcze mój dziadek Kajetan Bućko w 1870 roku. W nim dożył i zawsze uważał, że chroni rodzinę. W II wojnę światową dziadek nawet nie wyszedł z domu. Był już staruszkiem. Myśmy przed bombami chowali się do kamiennej piwnicy, takiej w podwórzu, a dziadek uparty, siedział na łóżku. Niemcy pędzili sowietów w 41. Wielki kamień spadł na podwórko. Podmuch powietrza rzucił dziadka na ziemię, a dziad: „Oczep się czarcie przeklęty, bo tu mieszka Jezus święty! Kto tu śmie wyrzucać mnie z domu!?

[youtube url=”https://www.youtube.com/embed/oUBnbpdJUK8?rel=0″]

Mój tatuś, Kazimierz Bućko brał udział w I wojnie światowej, od 1914 roku. Siedział w okopach przy niemieckiej granicy. Strasznie tam było – opowiadał – tak beznadziejnie. I został porażony iperytem, gazem bojowym. Przewieźli go do Moskwy. Sześć tygodni leżał w szpitalu bez pamięci. Organizm młody, silny. Przeżył. Wypisali go ze szpitala, idzie po Moskwie. Nagle słyszy z drugiej strony ulicy ktoś woła: Kazimierz, Kazimierz! Patrzy, a to  jego młodszy brat Stanisław. Okazało się, że cała rodzina w 1915 roku wyjechała z Wołkowyska , uciekli przed Niemcami, jak wiele innych rodzin, w bieżeństwie. I tak szczęśliwie spotkali się na ulicy. Byli tu trzej bracia i dwie siostry tatusia, i jego mama Franciszka. Tylko dziadek Kajetan nie wyjechał. Powiedział: „Ja ze swojego domu nie wyjdę, i został”. W 1918, 1919 wszyscy poza najstarszym bratem tatusia – Wacławem wrócili do Wołkowyska. Wacław, pierworodny zawodowy carski wojskowy, saper, zaginął podczas rewolucji. Słuch o nim zaginął. Babcia tak po nim płakała, że zmarła.

Mieczysław Prońko:

Tato, Aleksander Prońko służył w Wilnie, brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej.  Zmobilizowany znowu w 1939 roku. Jeszcze we wrześniu trafił do niewoli. Najpierw był w obozach jenieckich, a potem wywieźli go na roboty do Obwodu Kaliningradzkiego i tam zobaczył normalnych Niemców. „Tak u bauera karmili, że my nawet na Wielkanoc tak nie jedli” – opowiadał potem. W niedzielę mieli wolne i spotykali się na wieczorki. Jego gospodarz traktował pracowników po ludzku. Kiedyś powiedział: „Aleksander teraz jest tak, ale może kiedyś to ty będziesz gospodarzem, a ja u ciebie parobkiem”.