Teresa Kudrik

Teresa Kudrik, nauczycielka historii w szkole podstawowej w Wołpie

Gdzieś z osiem lat temu zadzwonili do mnie ze sklepu: „Przyjechał jakiś dziadźka. Ani po polsku, ani po rusku. Odprawiamy go do was.” Dziadźka nazywał się Aleks Joser, był amerykańskim Żydem. Jego rodzina stąd się wywodzi. Zaczyna pytać, a ja historyk, choć nietutejszy, nie wiem nic, a nic. Głupio mi się zrobiło strasznie i zaczęłam szukać informacji o wołpiańskich Żydach, zbierać materiały o nich do naszego szkolnego muzeum. Przed wojną stanowili 60 proc. mieszkańców naszego miasteczka.

W ciągu ostatnich kilku lat takie genealogiczne wizyty mamy dość często. W zeszłym roku przyjechali ze Stanów czterej bracia Beck. Mieli dokumenty, że dokładnie 121 lat wcześniej z Wołpy wyemigrował MojszeZapolański, bogaty kupiec, ich pradziad. Potem, w listopadzie przyjechał ojciec z synem. Czytali listę pomordowanych Żydów, która wisi w naszym muzeum i znaleźli nazwisko swojego przodka – Tet. Widziałam, że byli bardzo wzruszeni. Dziadek starszego pana – Brus Deborski, jeszcze przed wojną wyjechał do Kolorado. Według rodzinnego przekazu ojciec Brusa miał restaurować słynną wołpiańską synagogę.

W muzeum mamy tylko dwa oryginalne zdjęcia przedstawiające tutejszych Żydów. Przyniosła je niedawno Julka, jedna z uczennic. Fotografie, trochę podniszczone, przechował jej pradziadek – pan Horbaczewski. Jest na nich, może 8-letni żydowski chłopiec, który mieszkał po sąsiedzku. Julka dowiedziała od dziadka tylko tyle, że na imię miał Judel i że pradziadek się z nim przyjaźnił. Zdjęcia ukrył na strychu. Nie mógł ich wyrzucić. Nic nie wiadomo o dalszych losach Judela. Większość Żydów z Wołpy zginęła podczas hitlerowskiej okupacji, choć do końca łudzili się, że będą potraktowani specjalnie, bo Niemcy nie ogrodzili getta w Wołpie, tak jak w Łunnej czy innych pobliskich miejscowościach. Mogli chodzić w miarę swobodnie. Nie było głodu. W listopadzie 42 roku naziści zlikwidowali getto w Wołpie. Młodszym kazali stawić się na rynku. Mieli wziąć tylko niezbędne rzeczy. Powiedzieli, że będą przesiedleni. Poprowadzili ich w kierunku Wołkowyska. Dalej są dwie wersje. Jedna mówi, że z Wołkowyska trafili prosto do Treblinki, druga, że najpierw byli w obozie przejściowym w Kołbasinie pod Grodnem i stamtąd rozwożono ich do obozów koncentracyjnych. Starszym ludziom kazali zostać w domach, mieli być potem zabrani do sanatorium. Sanatorium okazało się cmentarzem. Dół był już wykopany. Kopali go miejscowi chłopcy. Rozstrzelali wszystkich staruszków, nawet nie całkiem dokładnie. Ludzie opowiadają, że jeszcze trzy dni ziemia się ruszała. Niemcy całe żydowskie barachło – jak mówili – zebrali w jednym miejscu, w pobliżu dawnego browaru, i wyznaczyli sklep, który miał tym handlować. Nic się nie mogło zmarnować i ludzie kupowali.

Niemcy zamordowali 900 Żydów z Wołpy. Ocaleli tylko, ci którzy wyjechali przed wojną i IcchakWadawoz (Woziwoda). Ściągnęłam jego zdjęcie z interenetu. Na stronie YadVashem są jego wspomnienia. Kiedy wołpiańscy dotarli do getta w Wołkowysku, przydzielono go do grupy wywożącej trupy. Poprosił kolegów, żeby położyli go między ciała. Potem wrzucili go do dołu ze zwłokami. Nocą wylazł z niego i przedarł się do lasu pod Wołpą. Doskonale znał tutejsze lasy i Niemen, bo jego rodzice żyli z łowienia ryb. Przystał do partyzantów. Koło mostka w Wołpie stoi kamienna mleczarnia, Niemcy trzymali tam prowiant. Partyzancki oddział Ichcaka Woziwody wysadził ją w powietrze. W 1944 Icchak wstąpił do NKWD w Wołkowysku. Szybko się zorientował, że nic tu po nim. Już w 1946 roku w ramach repatriacji wyjechał do Polski, a stamtąd do Izraela. Zmarł w 1976.