Iwieniec
Iwieniec zachował charakter
Iwieniec nad rzeką Wołmą to 4-tysięczne miasteczko. Przed 1939 rokiem w województwie nowogródzkim w granicach RP, oddalone 16 kilometrów od granicy polsko-sowieckiej. Dzisiaj znajduje się w obwodzie mińskim, a od granicy z Polską dzieli je 326 kilometrów. Ale nie mentalnie.
Miasteczko leży na skraju Puszczy Nalibockiej, znanej m.in. z „Pana Tadeusza”. Z daleka widać wieże kościoła pw. Michała Archanioła, nazywanego „białym”. Zbudowany w XVII wieku w stylu wileńskiego baroku jest wizytówką Iwieńca. Scala lokalną społeczność, która w większości wyznaje katolicyzm. Oprowadził nas po nim proboszcz – franciszkanin, o. Lech Bachanek, który ma sentyment do starych fotografii i zgromadził pokaźną kolekcję na temat Iwieńca.
Polski paszport
Drugą wizytówką miasta jest Dom Polski, o który miejscowi Polacy stoczyli w 2010 roku przegrany bój z władzą białoruską. Na jego czele stała Teresa Sobol, prezes miejskiego oddziału Związku Polaków na Białorusi i nasza przewodniczka. O swoją polskość musiała zawsze walczyć. Nauczył ją tego ociec.
W 1957 roku Sowieci rozpoczęli wymianę paszportów. Była w 10 klasie. Kierowniczka szkoły nakazała przynieść uczniom świadectwa urodzenia. Jeżeli ojciec i matka byli Polakami, zabierała świadectwo. Po miesiącu zjawiła się milicja, by wręczyć nowe dokumenty. Pani Teresa pamięta, jak stojąc na scenie czyta, że jest białoruskiej narodowości, a w nowym świadectwie urodzenia w miejscu, gdzie była narodowość rodziców, widzi kreski. Kiedy wróciła do domu ojciec wziął do ręki nowy paszport i zapytał: „A ciebie po głowie bili czy ręce łamali? Dlaczego dałaś sobie wpisać, że jesteś Białorusinką? W rodzinie ani jednego Białorusina, a ty co!?” Krzyczał tak, że cała ulica słyszała. Poszedł z awanturą do szkoły, ale urzędnicy już się zwinęli. Ubrał się więc i pojechał do Mińska, a matce przykazał, by nie wpuszczała córki do domu, dopóki nie wróci. Schowała się w stodole. Ojciec wrócił z poprawionym paszportem.
– Okazało się, że z 30 dzieci w klasie, a prawie wszystkie z trzema wyjątkami pochodziły z polskich rodzin, tylko ja jedna pozostałam oficjalnie Polką – opowiada. – Ojciec zapłacił za to wysoką cenę. Zabrali mu wszystkie rodzinne dokumenty. Ja zapamiętałam tę lekcję na całe życie.
Pani Teresa wspomina jeszcze rok 1950. Mieli dużą bibliotekę, którą zgromadził jej dziadek. Było w niej wiele starych, cennych książek. Pewnej nocy do domu wtargnęli nieznani mężczyźni w czarnych, długich płaszczach i zaczęli palić domową bibliotekę. W kuchni był duży piec, wrzucali do ognia polskie książki, nawet modlitewniki. Ojciec pani Teresy krzyczał, prosił i tłumaczył. Odpowiedzieli mu, że jak będzie przeszkadzał, to i jego wrzucą do ognia. Wtedy pokazał im nieduży tom: ”Ale to Gogol, wasz!” – próbował przekonywać. Oderwali okładkę i oddali, a książkę spalili. Okładka jeszcze długo stała na półce jak pamiątka po spalonej bibliotece.
Polski charakter
W Iwieńcu przed panią Teresą wszystkie drzwi stoją otworem. Ludzie zapraszali nas do domów, chcieli ugościć. Chętnie opowiadali. Często mówili o wejściu Armii Czerwonej 17 września 1939 r. i idących za nią ideologach, którzy głosili, że uwalniają od ucisku panów. Ten okres wbił się w pamięć, bo był czasem żałoby, szczucia i zastraszania. Polaków pozbawiono języka ojczystego, kultury i historii, opieki duszpasterskiej, a często i majątku. Do szkół wprowadzono ideologię komunistyczną, tworzono organizacje pionierskie i komsomolskie, zabraniano chodzić do kościoła. Pod przymusem wpisywano do świadectwa urodzenia narodowość białoruską.
W latach 1945-1947 wielu Polaków w ramach zorganizowanej akcji repatriacyjnej wyjechało do Polski, nie chcąc pozostać w Związku Sowieckim. Kolejna fala wyjazdów nastąpiła po 1956 r. Byli jednak i tacy, którzy nawet nie próbowali wyjechać, bo wierzyli, że Polska jeszcze tutaj wróci, więc muszą pilnować swojej ziemi. W niektórych domach długo przechowywano w ukryciu polskie szyldy czy godła. Nawet po latach Iwieniec zachował w znacznym stopniu polski charakter, czego świadectwem jest nie tylko prężnie działający, choć nielegalny, oddział Związku Polaków na Białorusi, ale również codzienna postawa mieszkańców, którzy wbrew wszystkiemu kultywują polską kulturę i język.
Pan Apolinary
Naszym celem były jednak głównie fotografie, ale kiedy o nie pytaliśmy, mieszkańcy Iwieńca zazwyczaj rozkładali ręce. W wojennej zawierusze większość dokumentów przepadła.
Drzwi jednego z domów otworzyła nam przemiła starsza pani i oświadczyła, że u niej żadnych starych fotografii to nie znajdziemy. Ale zaprosiła do środka, w końcu goście aż z Polski. I kiedy podziwialiśmy malowidła na ścianach, przytachała sporą, zszarganą walizę, która na pewno pamiętała przedwojenne czasy.
– Może tu coś będzie – powiedziała. Wyciągnęliśmy pierwszy pakiet, potem drugi i trzeci… A kiedy wydawało się, że to już koniec, z dana walizy wyłuskiwaliśmy kolejne koperty i woreczki. W ten sposób natrafiliśmy na największy skarb podczas naszej wyprawy na Białoruś po stare zdjęcia – kolekcję Apolinarego Pupko z Iwieńca, nieżyjącego już artysty i regionalisty, „miejscowego dziwaka” i intelektualisty. W tym domu zarejestrowaliśmy ponad 200 fotografii, a córka pana Apolinarego powiedziała, że to i tak tylko resztki, bo większość jego zbiorów rozeszła się już gdzieś po ludziach.
Apolinary był ekscentrykiem, zakochanym w książkach, starych mapach i zdjęciach. Rysował, malował, fotografował. Każda ściana w domu, to jego malarskie dzieło. Z natury był człowiekiem skrytym, ale za swój obowiązek uważał działalność społeczną. Uczył czytać wszystkie dzieci z ulicy. Ciągle ktoś do niego przychodził po poradę. Miał bardzo bogatą bibliotekę. W wieku dojrzałym doszedł do wniosku, że jest Białorusinem. Mimo, że matka, która była dla niego wyrocznią i świętością, przekonywała go, że jest z polskiej katolickiej rodziny, do śmierci obstawał przy swoim. Z zachowanych fotografii wynika, że musiał dużo podróżować po Rosji. Są zdjęcia z Moskwy, Petersburga, Rostowa, Kijowa. Na jednym występuje w carskim mundurze. Ma może 20 lat. W starej walizie odkryliśmy zdjęcia nawet z 1870 roku, choć większość dokumentuje przełom wieku XIX i XX.
Trafiliśmy też na prawdziwego pasjonatę starych zdjęć – Bronisława Bonderewicza. U niego każde zdjęcie ma swoje miejsce w albumie, a tych jest naprawdę dużo. Po samej okładce albumu umie powiedzieć co jest w środku.
Fotografie, które znaleźliśmy w rodzinnych archiwach w Iwieńcu pochodzą z okresu międzywojennego, albo lat 40 i 50. XX wieku. Większość zrobiona była w Iwieńcu, udało się zidentyfikować niektóre znajdujące się na nich osoby i miejsca. Jednak nawet jeśli większość zdjęć nie ma większej historycznej czy artystycznej wartości, to wywoływały w ludziach wiele wzruszeń, pytań, a często zrozumienie.