Wołkowysk

Na starych zdjęciach dobrze widać urodę przedwojennego Wołkowyska: tłoczne centrum z jatkami, w których zaopatrywało się pół województwa białostockiego i pół grodzieńskiego (działała tu nowoczesna, znana na cały kraj przetwórnia mięsa). Są fotografie dworca kolejowego, gdzie dwa razy w tygodniu zatrzymywał się pociąg relacji Moskwa – Paryż, wywożąc stąd tony raków na francuskie stoły, a także parobków, którzy liznowszy wielkiego świata, trudno się potem przystosowywali do pracy w kołchozie. Tak dobrze obfotografowane  koszary 3 Pułku Strzelców Konnych stoją teraz puste i popadają w ruinę.

Dzisiaj w centrum jest rozległy plac ze srebrnym Leninem. Miasto zdobią ponadto: dwa czołgi, dwa działa, jeden samolot i pomnik zwycięskiej Armii Czerwonej z niegasnącym ogniem. Miasto, już przed wojną ponad dziesięciotysięczne, teraz liczące blisko 45 tysięcy mieszkańców, od dawna (może przez ten Paryż?) ma metkę krnąbrnego, trochę zarozumiałego i zatwardziale opozycyjnego. Stąd może pomnikarska aktywność władz i przyzwolenie na niszczenie zabytkowej zabudowy miasta (jeszcze w 2011 wyburzono historyczne budynki przy głównym rondzie).

Pychę Wołkowyska też można zrozumieć. Na obrzeżach miasta wznosi się góra, zwana szwedzką, która kryje XIV-wieczny zamek. Wcześniejsze grodzisko datuje się na X wiek. Stąd zaczął się pochód Jagiellonów na europejskie trony. Królowie i książęta zatrzymywali się tu częściej niż w jakimkolwiek innym wschodnim miasteczku. Nawet pod Gruwaldem powiewała wołkowyska chorągiew. Bez wątpienia był to jeden z najważniejszych grodów Wielkiego Księstwa Litewskiego i dumę mieszkańców z jego tradycji da się wyczuć po dziś dzień.

wolkowysk_2

I w WKL, i przed wojną i teraz jest to miasto proporcjonalnie wielonarodowe. Około 30 proc. mieszkańców rejonu wołkowyskiego uważa się za Polaków, prawie 60 proc. za Białorusinów. Przed wojną ponad 30 proc. trzeba też oddać Żydom (uszczuplając Białorusinom).

Wołkowysk cieszy się też opinią miasta postępowego, nawet awangardowego. Przed wojną wychodziła tu gazeta „Tygodnik Wołkowyski”, działało kino. Historycy doliczyli się co najmniej czterech zakładów fotograficznych (w dziesięciotysięcznym mieście!). Na największy jarmark, który rokrocznie odbywał się 29 czerwca, zjeżdżało tyle klienteli, nawet z bardzo odległych okolic, że trudno było o miejsce w hotelu czy zajeździe. Tutejsze ziemiaństwo należało do największych reformatorów i innowatorów, a majątki do 1939 były kwitnące.  Wystarczy wymienić tak znaczące nazwiska jak: Tyszkiewicz, Hlebowicz, Chodkiewicz czy Bisping, związane z tą ziemią.

Na szczęście starych zdjęć Wołkowyska zachowało się sporo. Także dzięki temu,  że przed 39 i po 45 zostały wywiezione do Polski. Wielu mieszkańców Wołkowyska zatrzymało się na Pomorzu. Czasami zdarzają się też fotograficzne okrycia w samym Wołkowysku. W 2011 roku podczas rozbiórki przedwojennego domu przy ul. Mickiewicza robotnicy natrafili na dwa pudełka, zawierające 50 szklanych negatywów, dokumentujących życie domowników kolejowej willi w okresie międzywojennym. Zdjęcia zdradzają wieki talent fotografa: wysmakowane kadry, zabawy światłem, odbiciami. Na jednym z nich widać autorkę, starszą, dystyngowaną panią, która odpoczywa, odłożywszy na kolana książkę. Nikt z ulicy Mickiewicza nie umiał podać jakichkolwiek danych na temat tej rodziny. Dawni mieszkańcy ulicy wyjechali do Polski, albo pomarli. A warto by było nazwisko tej fotografki-amatorki zapisać.