Elżbieta Greś
Zebrałam sporo zdjęć do albumu „Gródek w starej fotografii” wydanego przez Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Gródeckiej. Chodziłam po domach, rozmawiałam z wieloma ludźmi. Ale jakoś nie pomyślałam, że moje rodzinne fotografie: dziadka, babci też są historią miasteczka.
Prababcia Helena Pieńkowska w 1914 roku, w czasie I wojny światowej, kiedy nadchodzili Niemcy wyjechała z jedenaściorgiem dzieci na bieżeństwo w głąb Rosji. Pradziadek już nie żył, zginął młodo podczas wyrębu lasu. Prababcia była w Kazaniu i Razaniu. Wróciła tylko z dwoma córkami: Aleksandrą i Nadzieją, reszta dzieci pomarła z głodu i chorób. Żywili się tam strasznie, chodzili po śmietnikach. Babcia Aleksandra wspominała, że jeżeli coś do jedzenia w ogóle było, to tylko kapusta. Do szkoły chodzili jak było ciepło, bo nie mieli butów.
W 1918 roku wrócili do Gródka. Ich dom był już zajęty. Błąkali się jakiś czas po ludziach zanim go odzyskali. Zresztą nie na długo, bo wkrótce dom się spalił (palił się aż cztery razy). Potem zapanowała epidemia świerzbu i tyfusu. Babcia opowiadała, że były takie słabe, że nie mogły utrzymać się na nogach, poruszały się na czworaka albo na pośladkach. Prababcia Helena wkładała córki do nagrzanego chlebowego pieca, jak w „Anielce”, żeby wysuszyć skórę i rozgrzać je. Wyszły z tego.
Babcia czasami chodziła do szkoły, kiedy było ciepło. Nie miała ani papieru, ani ołówków. Do szkoły nosiła więc placki ziemniaczane i wymieniała z innymi dziećmi na bibułę, na kawałek papieru. W wieku 13 lat poszła na służbę do aptekarza Szulklapera, gródeckiego Żyda. Zarobiła troszkę, kupiła maszynę do szycia i jakoś się odkuła. Nie było w Gródku drugiej takiej krawcowej.
Zdjęcia do albumu zbierałam kilka lat. Sporo, szczególnie tych z lat sowieckich dostałam od Edwarda Wołoszyna. Kiedy wyjeżdżał z Gródka przekazał je nam, ale nie znamy źródła. Dostał od kogoś, kto prosił, by nie podawać jego danych. Ładna kolekcja przedwojennych zdjęć przyjechała ze Zgorzelca od Ewy Soból, krewnej Wandy Wołosewicz, która pochodziła z Gródka. Odwiedzałam też domy starszych ludzi m.in.: Cywoniuków, Walentyny Sawickiej, Aleksandry Jarockiej.
Album pokazuje miasteczko jakiego już nie ma. I nie chodzi tylko o zabudowania, ulice itd. Zachowało się kilka zdjęć Josefa Abramickiego, żydowskiego fotografa i fryzjera zarazem. Uliczne migawki sprzed jego domu, np. trójka przyjaciół: Białorusin, Polak i Żyd, w swobodnych pozach, uśmiechnięci. Może wybierali się na piwo do restauracji Kulpowicza? Do albumu daliśmy też zdjęcie Motela Morejna i Luby Januszkiewicz, mieszanej pary, jak to się nieładnie mówi. On był Żydem, ona prawosławna. Mimo, że w Gródku mieszkało bardzo wielu starozakonnych, małżeństwa chrześcijańsko-żydowskie były jednak rzadkością. W miasteczku było przedszkole dla dzieci robotników fabryk i działały też prężnie związki zawodowe. Osobą, która skupiała wokół siebie towarzystwo była pani komendantowa. Jest piękna fotografia opisana jako „herbatka świetliczanek”, przyjęcie urządzone z okazji imienin Józefa Piłsudskiego. Wkrótce potem Gródek żegnał serce Józefa Piłsudskiego, które miało tutaj przystanek w drodze na Wawel.
Gródek zmienił się też wizualnie, zmienił się układ ulic, domy. Tu gdzie teraz jest kościół był rynek. W pogodę odbywały się na nim „ćwiczenia cielesne” (tak jest podpisane zdjęcie), czyli lekcje gimnastyki. Szkoła była po drugiej stronie ulicy. Udało nam się znaleźć fotografie dyrektora szkoły P. Bryły i jego małżonki oraz nauczycieli, gródeckiej elity. Za Niemców na palcu odbywały się targi koni. Wokół placu stały wystawniejsze żydowskie zabudowania: apteka, karczma, sklepy. Przed wojną była też piękna, stara drewniana cerkiew i synagoga. Budynki spłonęły w czasie okupacji. Rocznik zdjęcia poznawałam m.in. po tym czy przy ulicy położono już chodniki. Jeśli tak, to fotografia jest sprzed 39 roku, bo wtedy kładli chodniki. Sama pamiętam jeszcze charakterystyczne płytki w dziurki.
Zauważyłam, że ludzie niezbyt chętnie opowiadają o czasach II Rzeczypospolitej. Nie było tu kultu Piłsudskiego, prawosławnym nie przysługiwały takie sama prawa jak katolikom, czuli się obywatelami drugiej kategorii. Może dlatego wolą wspominać czasy powojenne: wspólne zakładania ogrodów nad Supraślą (ludzie sobie pomagali, dzisiaj robimy u tego, jutro u tamtego), czy oczyszczanie placów po żydowskich fabrykach, wysadzonych przez Niemców. Pod koniec lat 40 mieszkańcy Gródka w czynie społecznym uporządkowali teren, na którym później wybudowany został zakład Cargo, główny pracodawca w Grodku w czasach PRL-u.