1955, Franciszek Kuryłowicz, łącznik AK w rejonie spoćkińskim, aresztowany po wojnie i zesłany do łagru na Workutę, gdzie przebywał od 1945 do 1956

Andrej Waszkiewicz

Sopoćkińskim dostało się od Sowietów bardzo, co tylko wzmocniło polski patriotyzm na tych ziemiach. Nie ma w zasadzie rodziny, w której nikt nie byłby zesłany do łagrów. Brat mojej babci Janiny Waszkiewicz, Franciszek Kuryłowicz ze wsi Hoży był łącznikiem AK. Został aresztowany w 1945. Jedenaście lat spędził na Workucie. Pracował na szachcie. Węgiel  wyciągali końmi. Był tam też źrebak, który urodził się pod ziemią i nigdy nie widział słońca, ani nie spróbował trawy. Zawsze go karmili i szkodowali. Patrzyli jak zachowują się szczury. Jeśli uciekały, uciekali i oni wiadomo, że będzie wybuch, a to nie była rzadkość. Wrócił w 1956 i zamieszkał w Grodnie, na Złotej Górce (już jej nie ma, została zniszczona w 2006). Ale rośnie jeszcze świerk, który zasadził jak wrócił z obozu. Brat Franciszka, Henryk Kuryłowicz, odsiedział 8 lat, też za AK.

AK likwidowano tu po wojnie bardzo brutalnie. Radzieckiej partyzantki w gruncie rzeczy nie było, tylko przechodzili przez te tereny, dezerterzy uciekali na wschód. Brat mojej prababci Stanisław Lebiedź, był jednym z ostatnich akowców na tych terenach.

Sopoćkinie poważnie ucierpiały w czasie wojny. 22 września pojawili się Sowieci. Polskie wojska tędy wycofywały się przez Niemen na północ, na Litwę. Tu zginął generał Olszyna. Większa potyczka miała miejsce pod Sylwanowcami. Władzy radzieckiej nikt nie witał kwiatami, nie było pochodów. Sowieci szybko zaprowadzali nowe porządki, zaczęli organizować sowchozy. Większość właścicieli majątków: Górscy, Wołłowicze pouciekała do Polski, albo trafiła na zsyłkę. Ale tutejsza katolicka ludność nie miała do nich większego sentymentu, błyskiem rozgrabiała to co zostało w dworach. Pierwsze wywózki w 39/40 roku objęły polskich osadników, służby mundurowe, kułaków, administrację państwową. Nie była to duża grupa, na wsiach jednostki. W 41 roku przyszli Niemcy. Po krótkim epizodzie sowieckim Niemców przyjmowano kwiatami, wydawało się, że to wyzwoliciele. Niemcy agitowali, wielu ludzi wstąpiło do niemieckiej policji. Szybko okazało się, że niemiecka okupacja jest jeszcze gorsza. W 1943 roku we wsi Jatwieź zdarzyła się jedna z najbrutalniejszych akcji. To była duża wieś, młodzież skłócona, chętna do bitki. Na weselu zabito w bójce jednego chłopaka. Przyjechali esesmani i od razu rozstrzelali wszystkich młodych – dziesięciu ludzi, w tym brata, mojej babci, macochy mojego ojca: Kazimierza Najdę.

Inna tragiczna okupacyjna historia zdarzyła się z powodu świni. Ktoś wiózł ubitego tucznika, nielegalnego według niemieckich rozporządzeń. Hitlerowcy zaczęli przeszukiwać wóz. Pod świnią były partyzanckie dokumenty. Wtedy chłop, który wiózł świnię wyciągnął broń i zastrzelił Niemca, nazywanego tu Mazurem.  W odwecie Niemcy wzięli zakładników z Lipska, Grodna, Sopockin i rozstrzelali ich .
Pod koniec 41 roku Niemcy zorganizowali w Sopockinach małe getto, w zasadzie była to jedna wygrodzona ulica. Po pół roku zaczęli przesiedlać Żydów do większych miast: Wołkowyska, Grodna, Białegostoku. Stamtąd trafili do obozów koncentracyjnych. Nie wiadomo, by ktokolwiek z sopoćkińskich Żydów ocalał. Jakiś czas temu przyjeżdżali Żydzi ze Stanów i spisywali nazwiska z macew.
W 44 były tu duże walki. Miasteczko spłonęło niemal całkowicie, w tym synagoga, piękna karczma, żydowski rynek.

Sowieci w 1959 roku utworzyli tu rejon sopoćkiński. Była tu strefa graniczna, ludzi tam mieszkających wysiedlono. W nocy od granicy do Niemna zakazano jakiegokolwiek ruchu. Zaczęło się rozkułaczanie. Mojego pradziadka za odmowę wstąpienia do kołchozu zesłano do obozu pracy pod Mohylew. Wyszedł po śmierci Stalina.

Panuje opinia, że kiedy w latach 50. Pojawiła się możliwość repatriacji do Polski wyjechało stąd bardzo wielu Polaków, ale to zależało od miejscowości. Z Hoży, skąd pochodził mój dziadek Adam Waszkiewicz,  gdzie ludność była bogatsza i lepiej wykształcona, wyjechało może z 20 proc. katolików, a z Plebańskich , skąd wywodzi się mój drugi dziadek Stanisław Kuryłowicz, wyjechał tylko jeden człowiek, a i to mówią, że dlatego, bo mocno podczas wojny nabroił i bał się. Pradziadka nie wypuszczono, nie tłumacząc dlaczego. Brata babci nie puszczono, bo był w AK. Zresztą jechać do Polski, ale gdzie, do kogo, co tam będzie? Miejscowy patriotyzm był silniejszy.

W rejonach katolickich, od razu po wojnie zakładano sowieckie szkoły, już w 1939, a potem też w miejscowościach białoruskich. Jest złe nastawienie do Białorusinów, że za ZSRR była tu jakaś przymusowa białorutenizacja. Na nic takiego Sowieci nie pozwalali. Przywieźli w teczkach swoich urzędników, nauczycieli, obsadzali ważniejsze stanowiska. Gdzie niegdzie zakładano białoruską szkołę, na pokaz. Mój tato Alfred Waszkiewicz jako mały chłopiec zaczął chodzić do radzieckiej szkoły.

Pamiętam taką historię, która obrazuje  wojenne losy. W 39 Sowieci zaczęli w pobliżu Sopoćkin budować drogę. Na tańcach miejscowy chłopak podstawił jednemu z przyjezdnych robotników nogę. Tamten wściekł się, ale nie bili się, jakoś się rozeszło. Po kilku dniach do tego miejscowego przychodzi człowiek z sielsowietu i mówi, że wołają go do urzędu, chcą o coś zapytać, na parę minut. Nie ma go godzinę, dwie, trzy. Potem rodzina dowiedziała się, że powieźli go na sąd do Spoćkin. Dostał rok albo dwa więzienia. Pojechał do łagrów na Wschód. W 41 weszli Niemcy. Jego siostra opowiadała, że znalazła go w latach 90 w Australii. Na Syberii zaciągnął się do Armii Andersa, przeszedł z nią cały szlak bojowy i został  na Zachodzie. Nie mógł tu wrócić, bał się kontaktować z rodziną,  a wyszedł z domu na chwilę.