Czesława Burzyńska

Kto nie był na spoćkińskim cmentarzu ten jakby tutaj w ogóle nie był. Choć cmentarz wspólny był, chrześcijański, wcześniej chowali tu też mnichów z klasztoru prawosławnego, to na nagrobkach prawie same polskie nazwiska. Leży tu generał Olszyna z żołnierzami, zamordowany przez Sowietów 22 września 1939 roku, na oczach żony. O grób zawsze dbamy. Są tu kaplice dawnych właścicieli majątku – Górskich. Syn ostatniego – Józef, mieszkający teraz w Warszawie stara się o jej remont, ale jakoś na razie zgody nie dostał. Nie pozwalają, bo to zabytek.

Wiele nazwisk z nagrobków już w Sopoćkiniach nie występuje. Ludzie stąd wyjeżdżali jak tylko pojawiała się możliwość repatriacji. Kolejki stały do punktu repatriacyjnego, tak dużo było chętnych. Ze znajomych rodziców mało kto został. W 1958 też się zdecydowaliśmy, ale trzeba było wyjechać całą rodziną, w komplecie. Mój przyrodni brat i siostra byli wtedy w St. Petersburgu i nie zgodzili się na wyjazd, więc nas nie wypuścili. Mamy brat był w seminarium w Niepokalanowie, chciał zostać księdzem, ale wybuchła wojna. Okupację przeżył w Warszawie. Opowiadał, że to był horror,  jak chodził po wodę do Wisły, rzeka czerwona była od krwi, pływały ciała. Zrezygnował z kapłaństwa, zamieszkał w Legnicy, pracował w szpitalu. Myśleliśmy, że do niego pojedziemy.

Sopoćkinie kiedyś były piękniejsze, zakłady działały: piekarnia, masarnia, tabaczna fabryka, w Radziwiłłkach, w majątku Górskich – krochmalnia, największa chyba w województwie. Karpa staw –  tak nazywają, bo Karp nad nim mieszkał – czysty był i większy, ludzie robili tam majówki. Przed wojną poza naszym kościołem i cerkwią była tu synagoga i świątynia unicka (ona przetrzymała wojny, rozebrali ją już za ZSRR). Teraz Sopoćkinie wyludniły się.