5 sierpnia 1945, Halina Ratkiewicz ze Słucka z dzieckiem.

Andrzej Mialeszka

Timofiej Radkiewicz był bratem mojej babci. Miał nieszczęście brać udział w najstraszliwszych momentach historii tej części Europy.

Na początku lat 30 znalazł się na Ukrainie. Na własne oczy widział do czego może doprowadzić ludzi głód. Mówił, że doniesienia o kanibalizmie to nie są tylko bajki. Ale nigdy nie chciał o tym opowiadać. Był zamkniętym w sobie człowiekiem. – Co złe niech minie i nie wraca – powtarzał. W 1933 roku ledwie żywy, bardziej podobny do kościotrupa niż człowieka, doczołgał się do rodzinnego Słucka.

W czasie drugiej wojny światowej, jako żołnierz Armii Czerwonej znalazł się w oblężonym Leningradzie. Przeżył tylko dlatego, że wyznaczono go do ochrony magazynów żywnościowych. – Straszne doświadczenie – mówił. – Bronić chleba przed ludźmi umierającymi z głodu. Trupy na ulicach to był codzienny widok. Z powodu mrozu nie można było ich nawet pochować. Odciągali tylko ciała gdzieś na bok.

Timofiej widział najgorszą ludzką nędzę, ale nie krytykował władzy ludowej, choć jej też nie chwalił. W latach 60 wyjechał na Ukrainę. Zmarł w 2013 roku w Doniecku, kiedy trwała tam już wojna domowa.